Jednym okiem, ale oglądałem wczorajszą transmisję z Eurowizji.
Jednym okiem również dlatego, że drugie wolałem oddać Eastwoodowi. „Gran Torino” to jeden z ulubionych klasyków. Efekt końcowy był taki, że żałowałem że film oglądałem tylko jednym okiem.
Eurowizja to był kiedyś festiwal piosenki. Od dobrych kilku lat jednak dryfuje. Dryfuje w stronę wyścigu wszystkich z wyjątkiem utalentowanych wykonawców.
Jak by to nie zabrzmiało to muszę to powiedzieć.
Kiedyś wykonawca musiał wygrać talentem, i głosem (często śpiewał we własnym języku, a trudno oczekiwać od jurorów by znali wszystkie języki europejskie + hebrajski). Często bardzo skromna dekoracja służyła wszystkim wykonawcom.
Wczoraj wyglądało to tak, że gdyby odjąć wykonawcom cały „sztafaż”, którym się otaczali to to, co pozostawało było bardzo mierne. Nikt nie powalił na kolana, ani nie porwał, nawet nie zmusił do wsłuchania się. No może jedynie Turek z San Marino. Ale tylko dlatego, że usiłował nieudolnie naśladować Cohena i śpiewał tak cicho, że ledwie go można było wyłowić spośród chórków.
Wyglądało to tak jakby to był festiwal prezentacji scenicznych a wykonawcy byli tylko elementem dekoracji. W tej kategorii bezapelacyjnym zwycięzcą był wczoraj Rosjanin. Głosem czy talentem wokalnym nie odbiegał szczególnie od średniej, ale prezentacja była perfekcyjna.
Być śpiewającym transwestytą to już za mało żeby wygrać Eurowizję. Być śpiewającym transwestytą z brodą też może być za mało. Co jeszcze gotowi są zrobić pozbawieni talentu wykonawcy by błysnąć na tej imprezie.
A wszystko wydaje się takie proste. Mieć talent, głos i dobrą piosenkę.
Zobaczymy co przyniesie następny wieczór festiwalowy. Prawdziwych osiągnięć Szpaka nie znam. Wygrana w TVNowskim widowisku to dla mnie nie musi być szczególne osiągnięcie. Widziałem tam prawdziwe talenty które nie wygrywały i słuch o nich zaginął niestety. Ale za Szpaka będę trzymał kciuki z nadzieją że jeśli nawet nie wygra to wyróżni się, na tle tej przeciętności, jakością.