W domu na wsi rezydentką była wdowa, Pani Lucyna. Staruszka, która od czasu do czasu pozwalała sobie na luksus kupienia ze swojej głodowej emerytury 20 dkg małych herbatniczków w kształcie zwierzątek. Malutka, zasuszona dama jak z dziewiętnastowiecznych obrazów. Ubrana zawsze na czarno i koronkowo. W koronkowym czepeczku, którym przykrywała prawie jak śnieg białe włosy. Na dłoniach koronkowe mitenki i pierścionek z herbem. Poruszała się już z trudem podpierając się piękną mahoniową laseczką ze srebrną rączką. Prawdziwa stara dama. Prawdziwa, bardzo samotna, stara dama.
Nie pamiętam czy opowiadała nam o swoim mężu natomiast opowiadała nam o swoich dzieciach. Miała ich dwoje. Syna i córkę. Nie pamiętam już dziś, jaką drogą jej córka dotarła do Kanady gdzie była lotniczką w czasie II WŚ. Tam wyszła za mąż, miała synów. Pani Lucyna lubiła pokazywać rodzinny album, z którego zapamiętałem zaledwie dwa zdjęcia. Jedno powojenne, zdjęcie córki z synami. Drugie, chyba z czasu wojny, przedstawiało jej syna ubranego zgodnie z ówczesną modą konspiracyjną. Młody bardzo przystojny mężczyzna w oficerkach i bryczesach, sportowej marynarce, i koszuli z kołnierzykiem ala Słowacki..
O synu Pani Lucyny przypomniały mi dzisiaj obchody rocznicy wyzwolenia obozu Mauthausen-Gusen.
Nie pamiętam już, w jaki sposób syn Pani Lucyny trafił do tego obozu. Pamiętam tylko, że zawsze płakała kiedy o nim mówiła. Cóż w tym dziwnego że płakała mimo prawie dwudziestu lat od wyzwolenia obozu czyli od momentu kiedy dowiedziała się o jego śmierci. Chłopak miał 24 lata. Zamęczyli go 11 lutego 1941 roku. 75 lat temu.
Jest wiele rzeczy z mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, które dziś uważam za straconą szansę. Takich jak zapomniana skrzynia amunicyjna pełna negatywów na szklanych płytach, czy rozebrane własnoręcznie dwa aparaty fotograficzne którymi robione były zdjęcia z tej skrzyni. Jednak najbardziej żałuję że tak mało rozmawiałem ze starymi ludźmi. Dziadkami, kuzynami, bliższymi i dalszymi. Żałuję również, że tak nudziłem się na „herbacie” u Pani Lucyny. Bardziej interesowały mnie roczniki przedwojennych gazet, których miała całe stosy, niż jej opowieści.
Dziś wspominam Panią Lucynę jak kogoś bliskiego, o kim chciałoby się wiedzieć więcej a jest to niemożliwe. Stracona szansa.